Serio, to nie wiem czy się śmiać czy płakać..

Odpalają mi kolejne bezpieczniki w głowie mam wrażenie..

No ale ok, po kolei..

Chce zrobić porządek w skrzynce pocztowej. Mam tam maila od weebly, bo jakiś czas temu, w kolejnym rzucie po jakiejś trawie (tak mi się przynajmniej chyba wydaje) wykupiłem sobie płatną witrynę (domenę), "no bo w końcu zacznę blogować przecież w końcu w końcu itd.". Nawet pokleiłem tam jakieś początki. No ale pózniej praca/zapał zgasł. Wracałem do tego chyba jeszcze jakoś w międzyczasie, coś tam podrobiłem jeszcze, ale nadal nie opublikowałem tej witryny, bo ona miała być przecież w końcu taka fajna/zajebista itd.

Tak jak mówiłem, ten początkowy entuzjazm zdechł i stało się to znów "tylko" obowiązkiem, obciążeniem. "No bo jak już jest wykupiona ta domena, to trzeba ją jednak dokończyć itd.". No i zabieram się do tego od jakichś trzech tygodni, postęp może 1%, generalnie padaka. No ale dziś myślę sobie: "Nie no, dobra, pokleję to jakoś byle stało, opublikuję no i będzie, zobaczymy jak to pójdzie, zobaczymy, czy uwolni to we mnie w końcu te wielkie pokłady blogowania, no bo przecież masz tyle do powiedzenia itd."

No i chuj, zabieram sie do tego, oczywiście znów od dupy trony Maryni, zaczynam w jakiś opcjach grzebać, coś tam sobie sprawdzać..
I co się kurwa okazuje..? Że kupiłem witrynę nie radzdzij.com tylko radzdij.com ……………………..

No witki mi kurwa opadły, jak to mawiał klasyk…………….

Bo tytuł, jak "projektowałem" stronkę pierdolnąłem sobie poprawny: Radzdzij blog.. tylko jakoś nie zauważyłem, że domena jakby jednak nie ta..

Tzn. już nawet nie opadły.. bo to w połączeniu w ogóle z jakimiś ostatnimi rzeczami.. nawet nie miały mi sił opaść…

Już sam nie wiem, co powiedzieć w temacie

Już pomijam nawet te wszystkie "treści", które oszczędzałem/odkładalem sobie w głowie, żeby wrzucić je na tego nowego bloga i "zacząć w końcu blogować na poważnie"…..

Kurwa no…. Trochę śmieszno, a trochę straszno…….

giphy.gif?cid=790b76116d9d1d14a7f07e99938374e6c29393379edb6ddc&rid=giphy.gif&ct=g

(jakby co to z filmu "Czarna owca" – podobno nawet niezły, może można byłoby kiedyś zobaczyć)

Kurwa, no co wam powiem no..

Ja bym powiedział, że na tej skali jestem gdzieś po środku

Nie jest całkowicie źle, ale dobrze też raczej nie jest..

Źle (się (z tym wszystkim)) czuję..
A jednocześnie pisząc to mam wrażenie, że narzekam, że o co mi chodzi, przecież sam mówię, że nie jest w zasadzie źle, no to o co Ci w końcu chodzi..

Czasem mam wrażenie, że bym chciał, żeby ta strzałka przesunęła się w stronę "low", żeby ta sytuacja jakoś się tam wyjaśniła, żeby można było powiedzieć, że jest ewidentnie źle i wtedy coś tam.. (ale co tak swoją drogą, tak naprawdę..?)

A tak, jak jest po środku to "w zasadzie nie masz co narzekać", "nikt nie ma lekko", "sam sobie jesteś winien, że nie przesuniesz się w stronę ‘ok’ bardziej"

I wydaje mi się, że jest to (przynajmniej częściowo) prawda.. że jednak sam nie staram się wystarczająco bardzo, nie próbuje nawet do końca, jestem bierny, czekam, że ktoś mnie zrozumie, pomoże.. Wypisze "usprawiedliwienie z WFu".. A tymczasem wiem, że tak naprawdę mógłbym ćwiczyć, i że po prostu do końca mi się nie chce (?) i "gdybyś spróbował byłoby ok".. Tak naprawdę nie daję sobie szansy jakoś przeżyć tego smutku (?), zastanowić się spokojnie, co jest jego przyczyną, jakoś się z nim zmierzyć i iść dalej..

Pani psychiatrzyca mówiła niedawno, że powinienem kontynuować psychoterapię.. Myślę/Czuję, że generalnie ma rację.. ale (sam sobie znów stawiam przeszkody?):
a) kasa na terapię – no kasa jest teraz potrzebna na inne rzeczy
b) znów komuś opowiadać wszystko "od jajka" (bo pani Iwony nie ma, zreszta nie wiem, czy ona mi może tu pomóc cokolwiek rozwiązać, a do p. Piotra jakoś nie chcę do końca wracać.. nie wiem w sumie dokładnie czemu, ale to już inna historia) – choć z drugiej strony może to i lepiej, bo można by wycisnąć esencję z tego wszystkiego co do tej pory i może ktoś spojrzałby na to świeżym okiem i jakoś by się to tam ruszyło?
c) ale też c) właśnie, że.. tak na prawdę nie wierzę do końca, że to mogłoby pomóc.. że ja sobie mogę pozwolić pomóc.. bo jak oglądam to sobie tak teoretycznie w głowie, to jakoś nie wierzę, że byłbym w stanie tak realnie przyjąć pomoc od kogoś.. że może CHCĘ tkwić w tej roli ofiary, bo może jest mi z tym jakoś tam wygodnie..

Nie odpowiem (sobie) w tej chwili na te wszystkie pytania..
Mam wrażenie, że odpowiedź (a może przynajmniej diagnoza) znajduje się gdzieś między wierszami tego bloga.. Dlatego może tak bardzo próbuję ciągle zacząć blogować na "serio" – żeby może ktoś się odniósł do tego na serio (?) albo żeby móc wskazać temu psychologowi: "tu masz, czytaj pan, tu masz zawarte moje myśli" albo żeby przynajmniej móc na tej podstawie zrobić sobie jakąś notatkę co powiedzieć temu facetowi (raczej facetowi chyba jednak), jeśli powiedziałby "proszę mi o tym opowiedzieć swoimi słowami"..

No taaak, to wydaje sie tam jakoś szczątkowo przynajmniej sensowne.. Tylko tak jak mówiłem wcześniej: czy ja jestem otwarty na jakąkolwiek diagnozę, tak naprawdę? Nawet na zasadzie:

Nie no, ale tak serio?
Tzn. co mógłbym "przyjąć"?

Dobra, kurwa, kończę na dziś.
Trochę kurwa pomogło, ciśnienie jakby trochę zeszło może.
Chyba, że to działanie tej pregabaliny..
No właśnie, jebana kurwa 5, po środku.. chuj nie wiadomo co z tym zrobic..

Dobra, ale kończę już, serio.
Dobranoc.